Cześć dziewczyny!
Dziś recenzja szamponu i to nie byle jakiego, ponieważ marki Moroccanoil, która szczyci się tym, że po jej produkty sięgają światowe gwiazdy kina i muzyki. Może tak, nie wiem, ponieważ nie zdarzyło mi się być w łazience żadnej gwiazdy 😉
W każdym razie miałam naprawdę duże oczekiwania co do tego szamponu. Miałam nadzieję, że poczyni z moimi włosami jakieś hollywoodzkie cuda i sprawi, że nie tylko będą odżywne, miękkie, lśniące i gładkie, ale również pełne puszystości i lekkości. W końcu na lazurowej butelce napisano: EXTRA VOLUME.
Cieszyłam się, że kupiłam sobie produkt bez parabenów, naturalny, z olejkiem arganowym, czyli tzw. „cudotwórcą włosów”, który nie tylko je odżywi, ale potraktuje niezmiernie delikatnie zarówno moje nieszczęsne kaosmyki, jak i skórę głowy. Mina mi niestety zrzedła, gdy zobaczyłam skład szamponu: niby olejek w składzie, a tam SLS – czyli śmiertelny wróg wszystkich olejków, działający komedogennie i zakłócający działanie arganu. Ogólnie rzecz ujmując, to na każdy obecny w szamponie ekstrakt roślinny przypada jakiś „destruktor”, czyli niedobry dla włosów i skóry głowy składnik. A to silikon, a to alkohol typu PEG-20… Moroccanoil Volume to, innymi słowy, „składanka” z roślinnych ekstraktów, które pływają w zupce z alergenów. Trochę to nielogiczne, zwłaszcza w szamponie, który uchodzi za taki z wyższej półki.
Oczywiście skład nie przeraził mnie na tyle, żebym nie zechciała go wypróbować.
Pierwsze mycie: rewelacja!
Szampon świetnie się pieni (nic dziwnego, skoro przemycono w nim SLS), ładnie się spłukuje i nie obciąża włosów. Pachnie delikatnie, choć nieco sztucznie. Po myciu moje pasma rzeczywiście jakby nieco odbiły od skóry głowy, ale taki efekt uzyskuję również 3 razy tańszym szamponem. Nie muszę mieć hollywoodzkiej gwiazdy, za taką kwotę, żeby moje włosy były puszyste i pełne lekkości. Fakt, ze zyskały blask i nieco wigoru, dały się łatwej ułożyć i nie były przeciążone.
Myłam nim włosy przez trzy tygodnie w nadziei, że coś się zacznie dziać fajnego – jeśli nie z włosami, to chociaż ze skalpem a tymczasem…na mojej głowie pojawiły się swędzące plamki, czyli po prostu delikatne podrażnienia. Najwyraźniej moja skóra przyzwyczajona do naturalnej pielęgnacji niezbyt polubiła się z SLS-ami i innymi alergenami. Innymi słowy: ta trzytygodniowa znajomość z Moroccanoil Volume zakończyła się bezpowrotnie. Nie polubiliśmy się, mimo moich usilnych starań. Chyba nie mam skóry głowy gwiazd 😉
Pozostaw komentarz